Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Detektywi do wynajęcia. "Żeby udowodnić zdradę, wystarczy piętnaście godzin"

Marcin Śpiewakowski
Marcin Śpiewakowski
123rf.com
Powoli można już mówić o modzie na weryfikację wierności i obserwowanie życia innych osób – mówią zgodnym chórem detektywi i prawnicy zajmujący się rozwodami. Aby zdobyć materiał wystarczający do rozwodu z orzeczeniem o winie, potrzeba ponoć tylko 15 godzin.

Trend tropienia niewierności małżonków jest coraz bardziej powszechny, a materiał zdobyty przez detektywów pojawiający się jako dowód podczas sprawy rozwodowej jest już właściwie codziennością. Przybywa też agencji, które zajmują się zbieraniem tego rodzaju informacji, choć nie każda z nich jest w stanie dostarczyć materiał dobrej jakości. - Rozstrzał jest olbrzymi - mówi Paweł Budrewicz, radca prawny zajmujący się rozwodami, który detektywów w sądzie spotyka coraz częściej. - Od takich, którym nie powierzyłbym wyprowadzenia psa na spacer, po takich, którzy są w stanie znaleźć i utrwalić naprawdę wszystko.

Klienci agencji detektywistycznych pochodzą ze wszystkich warstw społecznych. Od ludzi bardzo bogatych, z pierwszych stron gazet po osoby, które na wynajęcie detektywa od zdrady biorą kredyt. Około 65% zleceń, jakie otrzymuje działające w Warszawie biuro detektywistyczne Lampart, reklamujące się hasłami „Czy wiesz wszystko o delegacjach żony / męża?”, to właśnie śledzenie partnera pod kątem udowodnienia domniemanego romansu. – Każdego dnia podpisujemy po kilka umów – opowiada Adam Glinicki, prokurent w Lampart Group. – Statystycznie wychodzi po połowie, równie często naszymi klientami są kobiety i mężczyźni.

Osiemdziesiąt procent
Ponoć tylko co piąte zlecenie kończy się „oczyszczeniem” obserwowanego z zarzutów. Historia kryjąca się za wynajęciem detektywa w większości przypadków jest taka sama. Najczęściej zaczyna się od poczucia, że partner „oddala się”. Sygnałów alarmowych jest dużo, choć podobno dużo łatwiej wychwytują je kobiety. Nagła zmiana zachowania, mniejsze zainteresowanie partnerem, większa dbałość o wygląd zewnętrzny, coraz częstsze ”stresujące dni w pracy”, wyjazdy, wracanie do domu o nieregularnych porach lub wyjątkowo późno. Papierkiem lakmusowym jest przede wszystkim telefon komórkowy: jeśli partner lub partnerka nigdy nie rozstaje się z urządzeniem, nagle blokuje do niego dostęp, zachowuje się nerwowo, gdy ktoś inny chce z niego skorzystać czy po prostu regularnie zdarza mu się nie odbierać telefonów – na ogół coś jest na rzeczy, przekonują detektywi.

A co z tymi dwudziestoma procentami przypadków, niesłusznie oskarżonymi mężami i żonami? Najczęściej okazuje się, że „podejrzane” wymówki są tak naprawdę prawdziwe, a prawdziwym problemem jest brak zaufania w związku. Na ogół detektywi udowadniają, że jeden z partnerów faktycznie ma dużo pracy i rzeczywiście musi zostawać po godzinach. Często zdarza się też, że jeden z partnerów ma dodatkowe zajęcie czy hobby, o którym druga strona po prostu nie wie. Oczyszczony z zarzutów partner najczęściej nigdy nie dowiaduje się, że był przedmiotem obserwacji – zdarzają się sytuacje, gdy obserwację żony zleca mąż, którego to samo biuro śledziło kilka miesięcy wcześniej.

Suszarka i noktowizor
Detektywi bardzo niechętnie zdradzają metody swojej pracy. – Powiedzmy w ten sposób: mamy różnego rodzaju urządzenia, które pomagają nam w śledzeniu drugiej osoby – enigmatycznie wyjaśnia Adam Glinicki. – Nie chciałbym używać słów, które nazywają konkretnie te urządzenia – dodaje. Podkreśla też, że wiedza o pracy detektywa jest głównie stereotypowa, a wiele wyobrażeń na temat ich technik wykreowały seriale i filmy. – Jest to dużo bardziej skomplikowane niż można to zobaczyć w telewizji – opowiada. – Nie mamy suszarki, którą można wyjąć i z kilku metrów wyraźnie słyszeć przez ściany, o czym rozmawiają dwie osoby w pomieszczeniu obok. Ta praca wymaga dużo cierpliwości i kreatywnego myślenia.

Nie jest jednak tajemnicą – bo niektórzy mówią o tym mniej lub bardziej otwarcie – że detektywi w arsenale mają takie triki jak np. montowanie podsłuchów czy miniaturowych kamer. Choć prawo zabrania im instalowania tego typu urządzeń w prywatnych mieszkaniach, mogą oni jednak wypożyczyć odpowiednie urządzenia klientowi i zasugerować im, gdzie i jak je zainstalować – czyli udzielić mu „pomocy audio-wideo”. Powszechną praktyką jest też „rozpracowywanie” telefonów czy komputerów w poszukiwaniu danych i informacji, które mogą posłużyć jako dowód w sprawie i niejednokrotnie są cenniejszym materiałem z prawnego punktu widzenia niż ten zdobyty z podglądania podejrzanego. W wielu przypadkach to zresztą jedyna metoda, bo sądy chronią prywatność obu stron.

Siła uderzeniowa
Obserwacja nie jest całodobowa – z kilku względów. Po pierwsze detektywi rozliczają się z klientem za każdą godzinę obserwacji, a ten nie ma zamiaru płacić detektywowi za gapienie się w ciemne okno o trzeciej nad ranem. Po drugie – jak przekonuje mój rozmówca – do zdrad na ogół nie dochodzi w nocy. Wyjątkiem są tu zdrady weekendowe, czyli „sytuacyjne”, gdzie w grę wchodzi wizyta w klubie, alkohol, pewien element spontaniczności czy przypadku. Jeśli chodzi o długotrwałe romanse, do spotkań dochodzi przez cały tydzień, najczęściej w trakcie pracy lub po niej.

Ciąg dalszy tekstu na drugiej stronie.

Praca detektywa kończy się w momencie, gdy zebrany materiał jest wystarczający, by mógł posłużyć jako dowód w sprawie rozwodowej. Ważne jest potwierdzenie ciągłości zdarzeń, a więc tego, że zdrada nie była jednorazowym momentem słabości. Chodzi o pokazanie, że dwójkę osób łączy bliska relacja: widują się kilka razy w tygodniu, wspólnie chodzą na zakupy. – Nie musi dochodzić do żadnych scen czułości, przytulania czy pocałunków – podkreśla Adam Glinicki. – Wystarczy wykazać zażyłość międzyludzką, nie trzeba nagrywać nikogo w łóżku.

Detektywi w trakcie prowadzenia obserwacji zasięgają opinii prawników, czy potrzebne są dodatkowe informacje. Średnia stawka rynkowa za godzinę to 160 złotych. – Przy sprawach cywilnych potwierdzenie nieuczciwości partnera lub partnerki zajmuje na ogół od 15 do 25 godzin, rozłożone na kilka dni – deklaruje Adam Glinicki.

Jak przekonuje Paweł Budrewicz, skuteczność takiego materiału w sądzie zależy od dwóch czynników. Pierwszym są względy techniczne, takie jak kompletność raportu czy jakość wykonanych fotografii. Drugim, nie mniej kluczowym, jest zeznanie detektywa w roli świadka. – Ważne jest to jak ten detektyw wypadnie przed sądem – zaznacza. – A nie zawsze osoba, która jest dobrym śledczym, dobrze wypada w roli świadka. Z drugiej strony, dobry raport ma ogromną siłę uderzeniową, bo wytrąca drugiej stronie argumenty z ręki. Bardzo często ludzie w takiej sytuacji się poddają; zwłaszcza, jeśli nie wiedzieli wcześniej o takim raporcie – wyjaśnia.

Prowokacja czy "monitorowanie zachowania"?
Inną usługą jest tak zwane testowanie wierności. Oznacza to, że detektywi nie starają się udowodnić faktycznego romansu, ale sprawdzają, czy mógłby teoretycznie mieć miejsce. Innymi słowy, prowokują sytuację, w której mogłoby dojść do zdrady. Najczęściej prowokacje przeprowadzają atrakcyjne dziewczyny, wybierane razem z partnerką pod kątem preferencji osoby poddanej temu specyficznemu egzaminowi. Testerki wiedzą, co powiedzieć podrywanemu mężczyźnie i w które struny uderzyć, bo dysponują szczegółową wiedzą przekazaną przez osobę zlecającą kontrolę.

– Zdarzają się takie zlecenia, ale nie ma ich dużo – opowiada Adam Glinicki i podkreśla, że taki test niekoniecznie musi oddawać faktyczną wierność partnera. – W normalnym życiu testowanej osoby pewnie do niczego złego by nie doszło. Ale gdy wysyłamy skąpo ubraną kobietę, emanującą seksapilem, zachowującą się prowokacyjnie, to różnie może być. Zwłaszcza gdy w grę wchodzi alkohol. Dlatego staramy się takich rzeczy nie robić.

Podczas testu do aktu zdrady oczywiście nie dochodzi, wystarczy jednoznaczne potwierdzenie, że obiekt był na nią gotowy. Choć metoda wywołuje spore wątpliwości natury etycznej, przedstawiciele firm zajmujących się testowaniem wierności twierdzą, że to nie prowokacja, a „monitorowanie zachowania obiektu”. Klient dostaje poparty twardymi dowodami raport z takiego egzaminu i sam ocenia, czy jego druga połówka wybrnęła z próby w sposób satysfakcjonujący.

Tego typu testy przydają się jednak bardziej do zaspokojeniu ciekawości partnera czy potwierdzenia podejrzeń, niż podczas faktycznej sprawy rozwodowej. Po pierwsze na sali sądowej taki dowód pojawia się bardzo rzadko, a po drugie: jest po prostu nieskuteczny. – Pamiętam, że raz pojawiły się sugestie, by przeprowadzić prowokację natury intymnej, ale odradziłem takie rozwiązanie – mówi Paweł Budrewicz. – Detektyw musi wystąpić w roli świadka i zeznać prawdę. A takie metody działania są po pierwsze nieetyczne, po drugie odnoszą efekt odwrotny do zamierzonego, bo pogrążają stronę, która z nich skorzystała – dodaje.


od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto