Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Marsz śmierci Żory: Relacje świadków, zdjęcia, 47 ofiar w naszym mieście...

Katarzyna Śleziona
Jedna z ofiar ewakuacji (zdj. Archiwum Państwowego Muzeum Oświęcim, nr neg. 405)
Jedna z ofiar ewakuacji (zdj. Archiwum Państwowego Muzeum Oświęcim, nr neg. 405) Jedna z ofiar ewakuacji (zdj. Archiwum Państwowego Muzeum Oświęcim, nr neg. 405)
Marsz śmierci Żory: Relacje świadków, zdjęcia, 47 ofiar w naszym mieście... Od 17 do 21 stycznia 1945 roku z obozu oświęcimskiego i jego podobozów ewakuowano w pieszych kolumnach do Wodzisławia Śląskiego około 25 tysięcy więźniów i więźniarek, konwojowanych przez uzbrojonych SS-manów z psami. Większość ewakuowanych skierowano przez Jastrzębie. Mniej liczne kolumny popędzono przez Żory. W tym roku mija dokładnie 70. rocznica tych tragicznych wydarzeń. Nam udało się dotrzeć do archiwalnych wypowiedzi naocznych świadków marszu. Informacje przekazał nam Jan Delowicz, dokumentalista z żorskiego muzeum.

Marsz śmierci Żory: Relacje świadków, zdjęcia, 47 ofiar w naszym mieście...

"Z Oświęcimia tylko wyjście przez komin"

Wymarsz z obozu kobiecego w Auschwitz I wspomina więźniarka Maria Ślisz-Oyrzyńska z Bielska-Białej: "W czwartek 18 stycznia 1945 roku o godzinie 3 nad ranem obudziły nas gwizdki, krzyki i nawoływania do pobudki. Normalnie w zimie wstawało się znacznie później. Ustawiłyśmy się na podwórzu nie wiedząc, że jest to nasz ostatni apel poranny w obozie oświęcimskim. Po odliczeniu, nie zezwolono nam już wrócić na bloki. Rozdano po dwa kilogramowe bochenki chleba, po porcji margaryny oraz po jednym kocu, który kazano zrolować i przewiesić sobie przez ramię. Oświadczono nam, że wychodzimy, ale dokąd nie powiedziano. Wśród więźniarek krążyły szeptane informacje i domysły, że pojedziemy do Gross-Rosen,bo nasz lager ewakuują. W mojej świadomości utwierdziło się przekonanie, że z Oświęcimia jest wyjście tylko kominem. Teraz nie doskwierały mi zanadto ani mróz, ani pragnienie, ani niepokój. Cieszyłam się, że z Oświęcimia wydostanę się przez bramę, choć nie wiadomo jeszcze, co mnie na tej drodze czeka. Około godziny 6.00 rano uformowano nas piątkami w kolumny i podano sygnał do wymarszu".

- Przez Żory przeprowadzono również 450 więźniów z oświęcimskiego podobozu w Czechowicach, których na trasę marszu Dziedzice - Goczałkowice-Pszczyna, wyprowadzono 18 stycznia ok. godz.19. Należy również wspomnieć, że razem z oświęcimiakami, przez Żory byli prowadzeni więźniowie i więźniarki z obozu dla wysiedlonych Polaków tj. "Polenlagru" nr 63 w Czechowicach. Grupa ta liczyła ok.200 osób - mówi Delowicz.

W mrozie marsz przez 42 kilometry

- Trasy ewakuacyjne z Oświęcimia do Wodzisławia przebiegały w dwóch wariantach: z Oświęcimia przez Pszczynę, Jastrzębie i Mszanę lub z Oświęcimia przez Pszczynę, Żory i Marklowice. - Ta druga trasa ucieczki liczyła 42 kilometry. W samych tylko Żorach zmarły 23 osoby. Zwłoki wszystkich pochowano pod płotem miejscowego cmentarza. Specjalna komisja 21 grudnia 1945 roku przeprowadziła ekshumację 23 ofiar, w tym 17 kobiet i 6 mężczyzn. Badania wykazały, że ich śmierć nastąpiła przez "strzał do głowy". Zmarli byli Żydami, pochodzili też z Węgier, Czechosłowacji czy Polski - mówią muzealnicy. Z Żor więźniowie szli 7 kilometrów w stronę Rogoźnej i Roju. W sumie na przebiegającej tamtędy trasie Żory - Wodzisław Śląski zebrano 24 zwłoki, w tym 5 w Rogoźnej i 19 w Roju.

ZOBACZ TEŻ: Polub nas na Facebooku i bądź z informacjami na bieżąco!> Kliknij w link!

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

19 stycznia 1945 r. więźniowie wkroczyli do Kleszczowa. Panował mróz. Trzymających się ledwo na nogach więźniów, obserwowało wielu świadków. Do dzisiaj zachowało się kilka relacji. "Maszerujące ul. Pszczyńską grupy więźniów obserwowałem z domu rodzinnego. Widziałem osobiście kilka grup ubranych w pasiaki. Niektórzy z więźniów odziani byli kocami lub starymi kołdrami. Na nogach mieli drewniaki. Jeden raz obserwowałem ich z bliska, jadąc rowerem po zakupy. Widziałem wtedy przynajmniej kilka zwłok. Pamiętam, że jedne leżały w okolicy "Skotnicy" - wspominał Franciszek Muras z Kleszczowa.

"W godzinach przedpołudniowych, gdy moja matka poszła po zakupy do miasta, a ja sam przebywałem w domu, usłyszałem strzały i zobaczyłem jak z kolumny na ul. Pszczyńskiej został ściągnięty na pobocze jeden z uczestników marszu. Po przejściu kolumny pobiegłem w to miejsce i ujrzałem mężczyznę w wieku ok.18 lat, ubranego w pasiak. Z opowiadań rodziców zapamiętałem, że na terenie Kleszczowa miało miejsce zdarzenie, które o mało co, nie doprowadziło do śmierci mieszkankę, starającą się podać wodę do picia, jednej z uczestniczek marszu" - relacjonował Józef Kolarczyk z Kleszczowa.

"Ojciec mój Paweł Łakota będąc sołtysem, dostał polecenie od władz, aby od granicy z Rudziczką do mostku przy torach pozbierał zwłoki więźniów i zawiózł na cmentarz w Żorach" - relacjonował Józef Łakota z Kleszczowa.

„Ciągnąc wodę ze studni , spostrzegłem, że na podwórko weszło ok.8 więźniów w pasiakach, chcących się napić lub napełnić wodą swoje naczynia. Jednak z powodu zamieszania wiadro się rozlało. Wtedy więźniowie położyli się na śniegu i lizali rozlaną wodę. Podobna sytuacja powtórzyła się, gdy po raz drugi czerpałem wiadrem wodę. Nagle na podwórku zjawił się SS-man z psem, który leżących na śniegu i liżących wodę więźniów przynaglał do wstania, a potem poszczuł ich psem, który zaczął ich szarpać zębami za pasiaki. Jednocześnie SS-man ten po niemiecku zwymyślał mnie, a potem powiedział: „Ty pójdziesz z nami!” Tłumaczyłem się: „Po co? Co ja zrobiłem?” Wtedy wyszła z domu moja matka i zaczęła z nim rozmawiać, w wyniku czego odstąpił on od swojej decyzji, a więźniowie zaczęli odchodzić. Pamiętam również że tuż przed naszym domem, dwie osłabione więźniarki zostały w tyle. Wtedy starszą z nich SS-man zastrzelił, a młodszą, która zaczęła rozpaczać – parę kroków dalej też zastrzelił. Na podstawie tej sceny, doszedłem do wniosku, że mogła to być matka z córką” - relacja Edmunda Kani z Kleszczowa.

„ Grupy więźniów maszerujące ul. Pszczyńską widziałam osobiście. W którymś dniu wieczorem /daty nie pamiętam/, do naszego domu /rodzice-Zuzanna i Jan Lazarowie/, zapukały dwie kobiety. Starsza ok. 40 letnia i młodsza 18 letnia Zofia. Poprosiły o nocleg, gdyż w lasach pszczyńskich odłączyły się od kolumny. Mówiły, że prosiły już o pomoc w innych domach, lecz jej nie otrzymały. Ojciec wahał się, ale przyjął je z zamiarem tylko na jedna noc. Były jednak w naszym domu około tygodnia, gdyż starsza z nich płacząc wybłagała to u matki. Kobiety te nie były ubrane w obozowe pasiaki, lecz cywilne, mocno podniszczone kobiece ubrania i opatulone w chusty. Pamiętam jak mówiły, że obydwie pochodzą z Sosnowca. Spały w kuchni na słomie. Kiedy odeszły z naszego domu nie wiem. Z relacji rodziców zapamiętałam, że jeśli przeżyją wojnę, to miały się skontaktować z naszym domem. Nie dały jednak żadnego znaku życia przez cały okres powojenny” - relacja Anieli Łakota z Kleszczowa.

ZOBACZ TEŻ: Polub nas na Facebooku i bądź z informacjami na bieżąco!> Kliknij w link!

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

„Mieszkaliśmy niedaleko ul. Pszczyńskiej. Matka wysłała mnie z bańką po mleko. Wracając do domu, widziałam z bliska grupę wycieńczonych, słaniających się więźniów. Obok Gajdów, przed stawem dwóch więźniów wyprowadziło na pobocze słaniającą się osobę, której płci nie potrafię określić. Przy rowie SS-man zastrzelił tę osobę, a ci dwaj wrócili do grupy. Było to rano, panowała siarczysty mróz. Mleko zamarzło mi w bańce” - relacja Antoniego Wieczorka z Żor.

„Moja matka Katarzyna widziała jak więźniowie szli ulicą Pszczyńską. Mieszkaliśmy wtedy na Zostawiu, skąd do tej ulicy prowadziła ścieżka obok domu Fryszów. Pod wieczór matka zbliżyła się do drogi, by podać przechodzącym więźniom chleb. SS-man pchnął ją wtedy do rowu i tam musiała leżeć , nie ruszając się. Zdążyła jednak rzucić chleb na środek drogi i widziała, jak więźniowie podnieśli go. Widząc ją w rowie, jeden z więźniów rzucił koc, którym się okryła. Leżąc tam widziała, jak SS-mani strzelali do więźniów, a towarzyszące im psy ściągały zabitych do rowu. Po przejściu więźniów, kiedy się ściemniło, matka z moją siostrą Anną stojącą nieco dalej, wróciły ścieżką do domu, przerażone tym co się stało. Po wojnie, w grudniu 1945 roku razem z siostrą Anną byłam obecna na cmentarzu przy ekshumacji więźniów oświęcimskich. Ich ciała leżące w mogile pod płotem przeniesiono na obecne miejsce. Widok był przygnębiający. Początkowo ludzi było dużo, ale zimno i fetor rozkładających się zwłok był tak silny, że niektórzy wcześniej opuścili to miejsce. Z przeprowadzenia ekshumacji więźniów zachowałam jedno zdjęcie. Oprócz mnie i siostry rozpoznaję na nim ks. Królika, Leona Niechoja i Augustyna Biskupa z synem. Przy ekshumacji byli obecni również: Holewa, Pawlas, Nowak i inni” - relacja Róży Pepek z Żor.

„ Od swoich rówieśników, miałam wtedy 11 lat, dowiedziałam się, że w kierunku Żor prowadzeni są więźniowie. Pobiegliśmy więc całą gromadą z Kleszczówki ul. Dworcową do centrum miasta i tam stanęliśmy na chodniku po prawej stronie obecnej ul. Męczenników Oświęcimskich, naprzeciwko jej skrzyżowania z ul. Szeptyckiego, przy domu mojej babci Katarzyny Zając, która mieszkała w domu Hałacza. Gdy przybiegliśmy w to miejsce, ulicą od Pszczyny szli więźniowie – mężczyźni w pasiakach, z kocami narzuconymi na głowy i ramiona. Zajmowali całą szerokość ulicy. Szeregi idących były nierówne, a ilość idących w szeregu była różna. Już z pobieżnej obserwacji było widać potworne zmęczenie i wycieńczenie idących, którzy nawzajem sobie pomagali, podtrzymując jeden drugiego. W pewnym momencie zauważyłam, jak dwóch więźniów ciągnęło na kocu jednego więźnia, który siedział na nim, plecami do kierunku marszu. Miał on zakrwawioną twarz i robił wrażenie nieprzytomnego. Konwojenci z psami szli po bokach kolumny. W tym samym miejscu, ale nie pamiętam czy w tym samym dniu, widziałam jeszcze kolumnę więźniarek. Kilka z nich ciągnęło za sobą dwukołowy wózek z bagażami. Inne pchały go z tyłu. Wśród nich jedna więźniarka była tak osłabiona, że dosłownie uwiesiła się go, a pozostałe starały się osłonić ją przed wzrokiem konwojentów z psami, którzy szli po bokach. Na chodnikach po obu stronach ulicy stało dużo ludzi , którzy chcieli więźniarkom pomóc. M.in. widziałam, jak nieznana mi z nazwiska mieszkanka usiłowała więźniarce podać coś gorącego do picia. Wtedy konwojent natychmiast podbiegł do niej i naczynie wytrącił jej z ręki, a jego zawartość wylała się i stopiła w tym miejscu śnieg. Więźniarka natomiast, która wyszła z kolumny odebrać naczynie, została przez tego konwojenta poszczuta psem. Pamiętam również, że za jedną z tych kolumn /więźniów czy więźniarek/ jechał duży konny wóz – platforma. Wydaje mi się, że ciągnęły go konie. Na tym wozie leżało trzech skrwawionych mężczyzn w pasiakach, nie dających żadnych oznak życia. Czy byli to zabici, czy tylko ranni, nie wiem. W czasie przechodzenia którejś z tych kolumn, podszedł do naszej grupki konwojent i przegonił nas, a my uciekliśmy do mieszkania mojej babci” - relacja Wandy Zdrójkowskiej z d. Zając z Żor.

ZOBACZ TEŻ: Polub nas na Facebooku i bądź z informacjami na bieżąco!> Kliknij w link!

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Na trasie przemarszu przez Żory, z idącej kolumny uciekła więźniarka Janina Gołębiowska, która tak opisuje ten fakt w swoich wspomnieniach:
„Drugiego dnia, gdzieś o zmierzchu udało mi się szczęśliwie i niepostrzeżenie oddalić od kolumny transportowej w okolicach osady Żory. Skorzystałam z momentu, kiedy dwaj konwojenci zatrzymali się na chwilę dla zapalenia papierosów i powstała pewna luka w łańcuchu tego konwoju. Wydaje mi się, że nie bez znaczenia był fakt, że miałam wtedy na sobie cywilne ubranie, bo pasiaków dla wszystkich nie starczyło. Oddaliwszy się od kolumny, zrazu stanęłam za grupą kilku miejscowych kobiet, które przyglądały się przemarszowi, a potem ogrodem dostałam się do jakiegoś domu ze starą kobietą. Przyjęła mnie bardzo gościnnie i ze współczuciem oraz nakarmiła, a raczej chciała nakarmić, lecz nie szło mi do ust, bo niedaleko na zewnątrz słyszałam wyraźne ujadanie psów SS-mańskich i krzyki ludzkie oraz strzały. Po chwili przybył do tego domu jakiś młody człowiek, przypuszczalnie zięć wspomnianej kobiety, który po polsku powiedział mi, że on mnie tutaj nie widział, ale gdy wróci po pewnym czasie, żeby mnie już tu nie było, bo były już w okolicy takie przypadki, że Niemcy za udzielanie najmniejszej pomocy zbiegom, wymordowali całe rodziny i spalili domostwa. Dotarłszy w końcu do Wodzisławia znalazłam schronienie pod znanym mi adresem koleżanek, wcześniej zwolnionych z obozu i tam ukrywając się szczęśliwie doczekałam nadejścia Armii Czerwonej”.

„Byłam świadkiem przemarszu więźniów przez Rogoźną. Wraz z matką wracałam, nie pamiętam skąd i zapamiętałam wycieńczone więźniarki proszące o picie. Pani Otylia Pawlas wyniosła konewkę z wodą. Jedna z więźniarek na wpół siedząc, oparta o drzewo piła bezpośrednio z podniesionej konewki. Zapamiętałam jak wtedy jeden z nadzorców, wjechał na rowerze w jej krocze wrzeszcząc na nią i na nas. Weszłyśmy do domu Fiziów. Tam patrząc przez okno widziałam strzelającego do więźniarki Niemca. Do dzisiaj pamiętam osuwające się ciało tej więźniarki. Na drugi dzień rano ta sama więźniarka żyła jeszcze. Osobiście zapamiętałam jej słowa wypowiedziane w języku polskim – „podnieście mnie”. Tą więźniarkę Buch zawiózł do żorskiego szpitala” - relacja Gertrudy Pyka z Rogoźnej.

Warto chociażby wspomnieć, że zbiegłemu do Rybnickiej Ligoty więźniowi Birkenau, Iwanowi Sirocie pomocy udzieliła mieszkająca tam rodzina Emila i Marii Brachmanów. Ich córka Bernadeta tak wspomina to wydarzenie:
„W drugiej połowie stycznia, mieszkający niedaleko nas Alojzy Karwot, krewny naszej rodziny przyprowadził do naszego domu uciekiniera z kolumny ewakuacyjnej. Był nim Iwan Fiodorowicz Sirota, który zasłabł z wyczerpania w pobliżu Żor i nieprzytomny pozostał na drodze. W zagadkowy sposób uniknął kuli konwojenta. Gdy się ocknął, kolumny już nie było. Ruszył więc lasami przed siebie i dotarł do zabudowań wspomnianego już Karwota, który przyprowadził tego zbiega do nas, gdyż nie posiadając zabudowań gospodarczych nie miał gdzie go ukryć. W tym czasie nasz dom był już zajęty przez żołnierzy niemieckich, a my gnieździliśmy się w piwnicy. Rodzina nasza liczyła 13 osób. Pomimo tych trudności przygarnęliśmy go do siebie. Przede wszystkim dostał cywilna odzież. Potem pouczyliśmy go, aby w razie zaczepki ze strony Niemców udawał głuchoniemego. Dzięki naszej opiece z czasem odzyskał zdrowie i wrócił do sił. Gdy przed zbliżającym się frontem zostaliśmy ewakuowani do Boguszowic, Iwan pojechał z nami. Pod koniec marca, kiedy tereny te zostały zajęte przez Armię Czerwoną, został wcielony w jej szeregi i doszedł do Berlina. Po powrocie z wojny i ukończeniu 4-letniej szkoły średniej otrzymał tytuł budowniczego, a w 1952 r. ożenił się”.

Do czasów współczesnych przetrwały dwa listy od ocalałego więźnia Iwana Siroty z podziękowaniem dla rodziny, która udzieliła mu schronienia.
Oto fragmenty listów:
1/list z 20 stycznia 1957 roku – „Ja , Wasz znajomy Sirota Iwan, którego Wy zwaliście Janek, gdy przebywałem w waszym domu w lutym i marcu 1945 roku i którego żeście nadzieją podtrzymywali, serdecznie dziękuję Wam i Waszej rodzinie, za ciepłe i przyjacielskie odnoszenie się do mnie”.26
2/list z 15 kwietnia 1957 roku – „Dziwicie się, że ja nie zapomniałem o Was przez dwanaście lat. Nie dziwcie się i pamiętajcie, ja was nigdy nie zapomnę. Jestem Wam winien życie, za to że uratowaliście mnie od śmierci, nie zważając na trudności, które i wy przeżywaliście”.27

63 km liczyła trasa marszu śmierci z Oświęcimia do Wodzisławia. 17 stycznia 1945 r. z obozu rozpoczęła się ewakuacja ok. 56 tys. więźniów. Na stację kolejową Loslau (niem.nazwa Wodzisławia) więźniowie dotarli między 19 a 23 stycznia. Więźniów załadowano na węglarki i wywieziono w głąb III Rzeszy do obozów. W marszu śmierci zginęło ok. 15 tys. osób. W 20 miejscowościach znajdują się miejsca pamięci marszu śmierci.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zory.naszemiasto.pl Nasze Miasto