18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Blanik oprowadził nas po Sokolni

Arek Biernat
Specjalnie dla Was nasz dziennikarz spotkał się z Leszkiem Blanikiem w Sokolni w Radlinie, aby powspominać początki kariery naszego mistrza olimpijskiego.

- Zapraszam do środka - mówi mistrz olimpijski z Pekinu i wspólnie zaczynamy przechadzać się po obiekcie. Pierwszy przystanek zrobiliśmy już w holu. - Tutaj było przejście do drugiej sali, gdzie zawsze odbywała się rozgrzewka, przed ćwiczeniami. Teraz już jej nie ma. A na tym stole przed treningami grywaliśmy w ping-ponga. Tutaj również zbieraliśmy się z chłopakami przed obozami sportowymi - wspomina Blanik.

Wiele zmieniło się w Sokolni od czasu, kiedy wyjechał on kontynuować karierę do Gdańska. Dzisiaj nie ma już śladu po starej części kompleksu, która ze względu na swój stan techniczny została zlikwidowana. - Znajdowała się tam wspomniana sala do rozgrzewek, hotel i basen. Dużo się zmieniło, ale najważniejsze, że młodzi zawodnicy mają coraz lepsze warunki do treningów - dodaje Blanik. Wchodzimy na salę. - Tutaj wszystko się zaczęło. 15 stycznia 1986 roku ojciec przyprowadził mnie na pierwszy trening - wyjaśnia radlinianin. Dlaczego akurat gimnastyka? - Przyszedł do mnie pewnego wieczoru i powiedział tato patrz. Zrobił na łóżku salto wprzód i postanowiłem go tu przyprowadzić - mówi Ludwik, ojciec Leszka.

Młody Leszek nie miał najmniejszych problemów przejść testy sprawnościowe i od razu dostał się do klubu. - Chyba najdłużej wytrzymałem trzymając się na tzw. kółkach - chwali się medalista z Sydney i Pekinu. Leszek Blanik pomimo, że zbyt późno trafił do klubu (w wieku 9 lat) to dość szybko robił postępy i stał się obiecującym młodym zawodnikiem. Choć wcale nie miał łatwo. - Początki były trudne, żeby dojść do Sokolni musiałem iść 40 minut. W lato ojciec przyjeżdżał po mnie do szkoły na rowerze, brał mnie na niego i jechaliśmy do domu. Po obiedzie brałem swój rower i jechałem na salę. Do domu wracałem około 21. Lżej zrobiło się jak ojciec kupił malucha - tłumaczy Blanik. Wchodzimy do szatni. Tutaj już tylko mury pamiętają młodego Leszka. Stare szafki dla zawodników zastąpiły ławki, a łazienka niczym nie przypomina tej z przeszłości. - Prysznice są teraz idealne. Tu za ścianą była też sauna i wanna z hydromasażem, lecz i tego już nie ma - opowiada Blanik.

- Jeszcze coś panu pokaże - mówi do naszego dziennikarza Blanik. Idziemy na piętro Sokolni i stajemy przed szklanymi drzwiami. - Jak nie było trenera drzwi zawsze były zamknięte, ale my z chłopakami przeciskaliśmy się przez lukę pomiędzy nimi, a sufitem. Wszystko po to, żeby z balkonu (wysokość 7 metrów) wykonywać salta. Nigdy nikomu nic się nie stało, bo wpadaliśmy w dół z gąbkami. Jednak trener zawsze na nas krzyczał. Ach to były fajne czasy - wspomina Blanik.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wodzislawslaski.naszemiasto.pl Nasze Miasto