Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Duchowni w trudnych czasach: karmili, pocieszali, zawsze byli

Grażyna Kuźnik
Stary kościół w WNMP w Wodzisławiu Śl.
Stary kościół w WNMP w Wodzisławiu Śl. Muzeum w Wodzisławiu Śl.
Farorz czyli ksiądz proboszcz był dla Górnoslązaków postacią bardzo ważną. Życie toczyło się wokół kościoła, a farorza całowało się w rękę. Kapelonek to był wikary. To oni byli najbliżej w ciężkich dniach plag i epidemii.

Franz Waliczek pochodził z Sobiszowic, studiował w Pradze od dwóch lat. Wiosną 1832 roku poczuł taką tęsknotę za rodziną, że ruszył w drogę do domu. Na granicy w Karnowie nie przepuścił go kordon militarny, przedarł się nielegalnie. Odtąd spotykał ludzi, po których widziało się tylko nieszczęście. Każdy miał wypisane na twarzy pytanie „kiedy ja?”. Miejscowości były zablokowane, żołnierze wpuszczali obcych za okazaniem przepustki.

Droga do Gliwic stała się dla Franza męczarnią, przez Las Rudzki biegł przez upiorną noc. W Sobiszowicach chorzy z okien błagali o pomoc i modlitwę. Franz stanął bez tchu pod drzwiami rodzinnego domu. Były zamknięte, więc pobiegł na plebanię.

Stary proboszcz wziął studenta za rękę, poszli do Lasu Łabędzkiego. Stało tam wiele rzędów świeżych, drewnianych krzyży. Przed jednym z nich proboszcz zatrzymał się i powiedział: „Oni są tutaj, ci, którzy były tobie domem.” Franz opuścił cmentarz w Lesie Łabędzkim jako ofiara wielkiego umierania na cholerę z 1832 roku, chociaż sam pozostał przy życiu.

Nieśli pociechę

Historię studenta opisała jedna z niemieckich gazet, nie bez powodu podkreślając rolę proboszcza. Duchowni byli bliżej ubogich chorych niż lekarze, których pracowało wtedy na Górnym Śląsku bardzo mało. Nie opuszczali ludzi.

W czasach śląskich epidemii poświęcali się duchowni niemieccy i polscy, wielu z nich zakażało się cholerą czy tyfusem. Ks. Franciszek Heide z Raciborza pisał, że duchowni podczas epidemii tyfusu głodowego w połowie XIX wieku „wędrują, aby pokrzepić głodujących, pielęgnować chorych, wielu już skazanych na śmierć przywrócić życiu, ale obawiam się, że sami polegną w tych wysiłkach ponad miarę”.

Słuszne obawy. W tym czasie w dekanacie żorskim wymarła niemal połowa księży, a w pszczyńskim zmarło na tyfus 16 duchownych. Oprócz tyfusu na Śląsku szalały również inne zakaźne choroby jak cholera, dżuma, czerwonka, które nie omijały kapłanów.

W Bytomiu w 1839 roku zmarł zarażony cholerą ks. Stefan Nawrat, proboszcz parafii Mariackiej. Ks. Antoni Krause ze Sławikowa zmarł na tyfus. Podobny los spotkał ks. Augustyna Wittkowitza z Lublińca. Zmarli wtedy na różne zarazy księża mają polskie i niemieckie nazwiska, np. ks. Fuchs, ks. Grosek, ks. Drozd, ks. Jaroszek.

W powiecie gliwickim wyróżnił się proboszcz
Pyskowic ks. Adrian Włodarski, który podczas epidemii był jedynym kapłanem, udzielającym sakramentu namaszczenia chorych. Miał pogodną naturę, parafianie wyczekiwali jego odwiedzin, a on nie odmawiał opuszczonym. Wygłaszał też słynne, podnoszące na duchu kazania w języku polskim.

Wiele dobrego w czasie epidemii zrobili dla chorych księża Józef Szafranek z Bytomia, Jan Alojzy Ficek z Piekar Śląskich, Leopold Markiewka z Bogucic. Bracia Miłosierdzia (bonifratrzy) z Pilchowic zapisali się w historii jako wyjątkowo oddani biednym z regionu. Karmili rodziny, ratowali sieroty porzucone na łaskę losu po śmierci bliskich. Lekarz Max Ring pisał przecież: „Gromady żebraków, zgłodniali starcy, niewiasty i dzieci proszą głosem zdławionym o kawałek chleba, o odpadki kuchenne, nawet o surowe strużyny ziemniaków, które chciwie spożywają”. Bonifratrzy zorganizowali 9 swoich stacji w Baranowicach, Mikołowie, Rybniku,
Żorach, Godowie, Połomi, Pszowie, Studzionce i Wodzisławiu.

Niepojęte siły

Ogromną pracę wykonały siostry zakonne, urszulanki, elżbietanki z Wrocławia, szarytki z Hamburga, boromeuszki, diakoniski z Kaiserwerth. Zakonnice przybywały na Górny Śląsk z różnych stron, ich wyjazd z głębi Niemiec organizował o. dr. Franz Künzer, który kierował śląskim pielęgniarstwem.

Pisał: „Padamy ze zmęczenia, głodujemy, cierpimy, ale z nikim na świecie nie zamienilibyśmy się na obecną działalność. Wydaje się nam, że Bóg dokonuje dla nas cudów, bo rano czujemy nowe, niepojęte siły do pracy”. O. Künzer też się zaraził, ale zdołał wyzdrowieć i dać świadectwo temu, co widział podczas epidemii.

Święci na pomoc zarazie

Epidemie na Śląsku wywoływały przerażenie, ludność szukała ratunku w modlitwie, wzywała na pomoc świętych. Zwłaszcza św. Rozalię, św. Sebastiana, św. Rocha, św. Walentego, oczywiście św. Barbarę. Kult świętych był związany ze świętami patronalnymi (odpusty) , które obchodzono uroczyście w polskich parafiach.

Św. Rozalia według Ślązaków strzegła od morowego powietrza. Uważano że pomaga bardzo skutecznie. Św. Rozalia była Włoszką, pustelnicą, żyła w XII wieku. Dość zapomniana, po śmierci objawiła się jednej z mieszkanek z Palermo i powiedziała, że ochroni miasto przed zarazą. Odtąd kult św. Rozalii szybko się szerzył, zwłaszcza podczas różnych epidemii. Ostatnio znowu jej kult wraca.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wodzislawslaski.naszemiasto.pl Nasze Miasto