Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Mariusz Urbaniak, były żołnierz GROM: Musiałem utrzymać świnię przy życiu

Anita Czupryn
Anita Czupryn
Mariusz Urbaniak: Jeżeli zamachy były w Wiedniu, w Moskwie, w Berlinie, to mogą się też zdarzyć w Polsce. Oby nie, ale powinniśmy być przygotowani.
Mariusz Urbaniak: Jeżeli zamachy były w Wiedniu, w Moskwie, w Berlinie, to mogą się też zdarzyć w Polsce. Oby nie, ale powinniśmy być przygotowani. Archiwum Mariusza Urbaniaka
GROM był moim marzeniem, które się spełniło. Mogę powiedzieć, że przez te 13 lat ja nie pracowałem, tylko spełniałem marzenia. Teraz chciałbym przekazywać wiedzę, jaką zdobyłem w GROM-ie. Chciałbym, żeby wykorzystano ją w cywilu – mówi Mariusz Urbaniak, były żołnierz GROM-u, najlepszy żołnierz-medyk na świecie.

Jak wyglądała Twoja droga do GROM-u?
Wojsko wybrałem po maturze. To była dwuletnia szkoła chorążych o kierunku działania specjalne w Poznaniu. Niezła szkoła; na roku było nas niewielu, skończyło 13 osób i wyobraź sobie 7 osób z tej trzynastki trafiło do GROM-u. Słowem, chłopaki wiedzieli, po co do tej szkoły przychodzą.

A Ty? Wiedziałeś?
Urodziłem się w Koninie, gdzie nie ma żadnego wojskowego garnizonu. Na dodatek pochodzę z rodziny, w której nie było nikogo, kto by służył w wojsku. Nikogo takiego też nie znałem. Krótko mówiąc, z wojskiem nie miałem nic wspólnego, ale idąc już do szkoły średniej – do technikum – wiedziałem, że moja przyszłość to wojsko. Nie pytaj, dlaczego. Sam nie wiem. Najprościej będzie mi odpowiedzieć w taki sposób: ciągnęło mnie do wojska. Pamiętam, podczas egzaminów już do szkoły wojskowej, musieliśmy przejść badania psychologiczne i wówczas psycholog zapytał, dlaczego chcę pójść do szkoły wojskowej. Odpowiedziałem, że mnie to interesuje. A wtedy on otworzył album z wojskowym sprzętem, wskazał na pierwsze lepsze zdjęcie i zapytał: „Co to jest za czołg”? Teraz wiem, że to był T-72. Ale wtedy nie miałem o tym pojęcia. Odparłem: „Nie znam się na sprzęcie wojskowym, ale się poznam”. Po prostu czułem wojsko i już.

Przyjęli Cię.
Przyjęli. Szkoła była naprawdę fajna: wspinaczka, skoki spadochronowe, nurkowanie, jazda na nartach, działania nieregularne. To był przedsionek tego, co potem zasmakowałem w GROM-ie. Ale wtedy, wyobraź sobie chłopaka, który przychodzi po maturze do takiej szkoły. Wszystko było dla mnie wielkim WOW. A do tego dużo strzelania. Stanowiliśmy szkolną elitę, chodziliśmy w bordowych beretach. Raz dowódca plutonu, podpułkownik Waldemar Niwald zadał mi pytanie: „Panie Urbaniak, gdzie by pan chciał pracować po szkole? Odpowiedziałem mu: „W GROM-ie”. A on na to: „Oj, to dużo chleba musi pan zjeść”. Dziś jesteśmy przyjaciółmi, ale czasem mu przypominam tamten moment i mówię: „Widzisz Waldek, chyba dużo tego chleba zjadłem” (śmiech).

To chyba nie był łatwy chleb?
Waldek wiedział, na czym polega selekcja do GROM-u i ile taki kandydat musi umieć.

Zaproszono Cię na tę selekcję do GROM-u, czy sam się zgłosiłeś?
Cofnę się do 1994 roku, kiedy byłem jeszcze w szkole średniej. W „Polsce Zbrojnej” ukazało się ogłoszenie, że prowadzony jest nabór do jednostki wojskowej o tajemniczym numerze 2305. Nikt nie wiedział wtedy, co to jest i o co chodzi. Ja też (śmiech). Ale zobaczyłem to ogłoszenie, w nocy, od razu napisałem list: „Jestem zainteresowany, ale proszę o dalsze informacje, co to jest za służba”. Do tej pory czekam na odpowiedź. (Śmiech). Wtedy nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy, że jest w Polsce taka jednostka specjalna.

Coś przeciekło do opinii publicznej, gdy GROM jechał na swoją pierwszą operację zagraniczną na Haiti. To był właśnie 1994 rok.
Wtedy trochę odtajniono informacje na ten temat. Ale na swoją selekcję w GROM-ie długo musiałem czekać; przeszedłem ją dopiero w 2007 roku. Wcześniej pracowałem w XVIII Batalionie Powietrzno-Desantowym w Bielsku- Białej, a potem, jak zlikwidowano mój etat, wróciłem do starej szkoły, która wtedy już nazywała się Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych w Poznaniu. Byłem wykładowcą i instruktorem rozpoznania. Ale w 2007 roku zaliczyłem selekcję w Bieszczadach i kilka miesięcy później byłem już żołnierzem GROM-u. Pobrałem sprzęt i trafiłem na kurs podstawowy, który trwał rok.

Twoja specjalizacja to medycyna pola walki, jesteś operatorem-medykiem sekcji szturmowej. Tego wszystkiego nauczyłeś się w GROM-ie? Dlaczego wybrałeś tego rodzaju specjalizację?
Zanim jeszcze trafiłem do GROM-u, zrobiłem kurs medyczny – trwał tydzień, organizowała go jakaś prywatna firma, zdobyłem certyfikat. Pewnie to zdecydowało, że gdy się już do GROM-u dostałem, zakwalifikowano mnie i skierowano właśnie w tym medycznym kierunku.

Ale skąd u Ciebie ta medycyna? Może w tym wypadku wynika ona z rodzinnych powiązań?
Też nie. Nie ma tu żadnych rodzinnych inklinacji. Będąc jeszcze w cywilu, postanowiłem, że zrobię sobie kurs medyczny; uważałem, że każdy powinien wiedzieć, jak postąpić w przypadku jakiegoś zagrożenia, czy to na ulicy, czy w związku z wypadkiem. A kiedy już na tym kursie byłem, to bardzo mi się spodobało.

Pewnie wtedy nie przyszło Ci do głowy, że w przyszłości, między innymi dzięki temu kursowi zdobędziesz jako pierwszy Polak w historii, tytuł Międzynarodowego Medyka Roku, najlepszego żołnierza na świecie. W 2018roku w taki sposób uhonorowała Cię międzynarodowa organizacja SOMA, czyli Stowarzyszenie Medyków Operacji Specjalnych.
Tak było. SOMA to organizacja zrzeszająca medyków, lekarzy sił specjalnych z całego świata. Komitet przyznał mi ten tytuł za działalność, która, najogólniej mówiąc, przynosi chwałę, splendor medykom na świecie.

Słowem dostałeś ten tytuł za tak zwany całokształt?
Można tak powiedzieć – zarówno za działalność w Polsce, bo prowadziłem szkolenia w jednostce, jak i za wymianę doświadczeń na arenie międzynarodowej. To po pierwsze. Po drugie – za braterstwo i odwagę na polu walki.

Jak się o tym dowiedziałeś? Jakie to były okoliczności? Co poczułeś?
Byłem wtedy na misji w Jordanii. Dostałem maila – poinformowano mnie, że taką nagrodę mi przyznano. Ucieszyłem się, ale… No cóż, szczerze mówiąc, nie chwaliłem się tym. Zadzwoniłem tylko do mojego przełożonego, żeby wiedział, bo domyślałem się, że do jednostki też przyjdzie informacja na ten temat. Dopiero potem rozpętała się medialna burza, wszyscy o tym pisali.

Bohater!
Nie, nie, nie czułem się bohaterem. Nigdy się nim nie czułem. Zresztą to wszystko działo się właściwie poza mną. Niewiele osób miało do mnie numer telefonu. Nagrodę odebrałem osobiście w 2019 roku, w Stanach Zjednoczonych.

Na uroczystym balu w Karolinie Północnej. Jak było?
Byłem w mundurze galowym. Jak to Amerykanie – zorganizowali uroczystość z wielką pompą. Zresztą nie byłem jedynym Polakiem na tej ceremonii. Wiesz, to było coś wyjątkowego, Polacy najważniejsi na międzynarodowej imprezie i to w Stanach. Rewelacyjnie! I to niepowtarzalne przemówienie o mnie i dla mnie. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, właśnie tak w ich stylu, tak jak celebrują święta wojskowe. W Stanach Zjednoczonych, ale pewnie jest tak też w krajach anglosaskich, celebracja i szacunek do żołnierza jest na najwyższym poziomie.

W Polsce uhonorował Cię prezydent, odznaczając Cię w 2013 roku Krzyżem Kawalerskim Orderu Krzyża Wojskowego za pomoc rannemu koledze podczas operacji bojowej. Opowiesz, co to była za operacja?
Nie chciałbym zdradzać szczegółów. To było w Afganistanie. Podczas wymiany ognia kilku kolegów zostało rannych. Pomogłem jednemu z nich. Rzeczywiście była to pomoc podczas operacji bojowej. Tylko tyle mogę powiedzieć.

Czym w istocie jest medycyna pola walki, która pozwoliła Ci się tak wyróżnić?
Każdy żołnierz, który bierze udział w operacji bojowej, ma zupełnie inne doświadczenie niż medyk czy żołnierz, który nigdy nie brał w tym udziału. Są pewne rzeczy, których nie sposób się nauczyć, póki się ich nie dotknie, nie zobaczy, nie doświadczy.

Pewnie masz sporo doświadczeń po misjach czy to w Iraku, czy w Afganistanie, czy innych.
Nie o wszystkim mogę mówić. Ciekawie pracowało się w Ghazni, gdzie do szpitala przewożono wielu rannych. I taka historia tam się przydarzyła: kilka dni wcześniej w jednej z afgańskich wiosek próbowaliśmy zatrzymać poszukiwanego, ale nam się nie udało. Nie znaleźliśmy go. No i kilka dni później do szpitala trafia ranny tamtejszy policjant. A przynajmniej był to mężczyzna, ubrany w policyjny mundur. Doskonale znaliśmy twarz naszego poszukiwanego, więc od razu rozpoznaliśmy ją w tym przebranym policjancie. To był ten człowiek!

Niezła historia! Ale pewnie najpierw trzeba mu było pomóc, a potem dopiero sądzić?
Tak, był w bardzo ciężkim stanie, lekarze mu pomogli, a potem został przetransportowany do Bagram.

W GROM-ie spędziłeś 13 lat. Czym była dla Ciebie ta jednostka i praca w niej?
GROM był moim marzeniem, które się spełniło. Mogę powiedzieć, że przez te 13 lat ja nie pracowałem, tylko spełniałem marzenia. Bywało ciężko, bywało trudno, ale gdybym miał drugi raz wybrać swoją drogę, wybrałbym to samo.

Co najbardziej kochałeś w tej pracy?
Wyjazdy na misje. Na misjach można było zweryfikować to, czego uczyliśmy się, z czego się szkoliliśmy w kraju. Dla każdego z nas misja to było crème de la crème naszej żołnierskiej aktywności.

Po 13 latach odszedłeś na emeryturę i okazuje się, że nie masz zamiaru spocząć na laurach. Zalęgły Ci się w głowie ciekawe pomysły, które chcesz teraz realizować.
O przejściu na emeryturę myślałem już wcześniej. Pewne rzeczy miałem zaplanowane, nie ma tu przypadkowości. Najbardziej chodziło po głowie i byłem przekonany, że należy to zrobić, to żeby zaczęto w cywilu korzystać z naszych doświadczeń, z naszej wiedzy. Aby to, czego się nauczyliśmy przez lata ciężkich treningów, doświadczeń na misjach, okupionych, nie jest to zresztą tajemnicą – rozpadem związków małżeńskich – aby chciano to wykorzystać. Aby zechciano wykorzystać nasze umiejętności na rynku cywilnym i to nie tylko w prywatnych firmach, ale w szerszym aspekcie. Działania moje poszły w takim kierunku, że najpierw na Facebooku powstał fanpage pod tytułem REkonwersja SOF/SOF REtirement – platforma wymiana myśli, doświadczeń w zakresie rekonwersji żołnierzy jednostek specjalnych. To miejsce spotkań wszystkich żołnierzy wojsk specjalnych, ale nie tylko, bo również funkcjonariuszy służb specjalnych, z wywiadu, kontrwywiadu, z CBŚ, bo, jak mówię, w kupie siła.

Swoim projektem udało Ci się zainteresować parlamentarzystów. Może wreszcie nastąpi jakaś zmiana i państwo zainteresuje się tym, aby wykorzystywać wasze kompetencje?
Dotarłem do naszych parlamentarzystów, niedawno; złożyłem stosowne pismo i sprawy ruszyły. Powstaje zespół senacki, który będzie zajmował się tym, jak te nasze doświadczenia wykorzystać na rynku cywilnym.

Wielu żołnierzy GROM i z innych jednostek specjalnych, z którymi rozmawiałam, po przejściu na emeryturę wielokrotnie mówiło mi, że oni nadal chcą być pożyteczni, że nie dla nich kapcie i spacery z pieskiem. Zakładali fundacje, stowarzyszenia pomocy weteranom, piszą książki. Próbowali znaleźć swoje miejsce, ale też chcą oddawać to, czego się nauczyli, dla pożytku społecznego. Wielokrotnie też mówili mi, że państwo, że administracja państwowa, nie jest tym zainteresowana. Tobie się uda przekonać decydentów, aby wspierali w konkretny sposób te inicjatywy tak, jak to się dzieje na przykład w Stanach Zjednoczonych?
Wierzę w to. Jak będzie zrobiony pierwszy krok, to będzie można zrobić kolejne. A pierwszym krokiem będzie powstanie zespołu senackiego, który pochyli się nad naszą petycję. Wiele wskazuje na to, że to już się dzieje.

Jeśli chodzi o Twoją wiedzę i umiejętności, to byłyby one przydatne na przykład cywilnym ratownikom medycznym, którzy nie mają doświadczeń jeśli chodzi o udzielanie pomocy rannym po ataku terrorystycznym. Tylko, że u nas takiego ataku jeszcze nie było. Czy Polska należy do tych krajów, w których to zagrożenie jest realne?
Po pierwsze naszymi doświadczeniami chcemy się dzielić nie tylko z ratownikami medycznymi, ale i na przykład z wojskowymi sztabami wojewódzkimi, ze wszystkimi organizacjami rządowymi; one powinny wykorzystywać naszą wiedzę i nas tam, gdzie jesteśmy potrzebni. Ratownicy medyczni to tylko mały wycinek działalności. Wiadomo też, że Polska nie jest krajem żyjącym w izolacji od wszystkich dookoła. Jeżeli zamachy były w Wiedniu, w Moskwie, w Berlinie, to mogą się też zdarzyć w Polsce. Oby nie było, ale powinniśmy być przygotowani.

A jeśli chodzi o to przygotowanie w tak dramatycznych wydarzeniach, to jednak wrócę do ratowników, bo mają oni tradycyjne podejście – wchodzą na miejsce zdarzenia, żeby pomóc ofiarom, kiedy jest już bezpiecznie.
Razem z doktor Barbarą Seweryn z Uniwersytetu Jagiellońskiego, z Zakładu Medycyny Katastrof opracowujemy plan szkolenia RTF (Rescue Task Force); prowadzimy szkolenia z ratownikami medycznymi. Pierwsza grupa, która powstała, Grupa Triage z Krakowa – jest to grupa ratowników medycznych, którzy wykorzystują swoją wiedzę w policji, straży pożarnej, jest wśród nich też ratownik górski. To pierwsza grupa, z którą pracujemy, z którą prowadzimy szkolenia. To pionierzy. Wcześniej przeprowadziliśmy badanie, w którym 500 ratowników medycznych odpowiedziało na nasze pytania. Ankieta składała się z dwóch części. Pierwsza część dotyczyła przygotowania kadry Państwowego Ratownictwa Medycznego (PRM) do udzielenia pomocy medycznej w zdarzeniach terrorystycznych. Druga część ankiety miała na celu uzyskanie opinii na temat koncepcji powstania zespołów RTF w Polsce. Ponad 80 procent respondentów odpowiedziało nam, że chcą się szkolić w tym kierunku, chcą działać i widzą potrzebę ich powstania.

Szkolenia, kursy, jakie organizujecie, są darmowe. Jakie uregulowania prawne są potrzebne, aby to, co chcesz robić, ruszyło pełną parą no i jak te szkolenia miałyby być finansowane?
Rzeczywiście, w tej chwili żaden ratownik medyczny nie może wejść w tak zwaną strefę ciepłą – ratownicy cywilni mogą w niej przebywać dopiero w momencie całkowitego wyczyszczenia tej strefy. Strefa ciepła to obszar, w którym bezpośrednie zagrożenie (np. terrorysta) zostało odizolowane lub zmniejszone. Tym terrorystą zajmują się siły antyterrorystyczne, ale w tym czasie – jeśli dajmy na to atak terrorystyczny miał miejsce w centrum handlowym, to setki ludzi mogą umierać. Jeżeli nie zostanie im udzielona pomoc w ciągu kilku minut, to umrą. I tu jest luka do wykorzystania dla ratowników cywilnych.

Jak dziś, z tymi projektami, jakie chcesz realizować, wyobrażasz sobie swoje życie na emeryturze?
Chciałbym, aby moje życie było tak samo satysfakcjonujące, jak wtedy, gdy pracowałem. Może nie w ten sam sposób, bo już tego skoku adrenaliny nie będzie i na pewno nie w takim stopniu. Chciałbym przekazywać wiedzę, jaką przez kilkanaście lat zdobyłem w GROM-ie, chciałbym, żeby wykorzystano ją w cywilu.

Które ze szkoleń, które przeszedłeś, Ty sam cenisz sobie najbardziej?
Za najlepsze szkolenia uważam te, które przeszedłem w Kanadzie. To były szkolenia na żywej tkance, czyli na świniach. Byłem tam trzy razy po 10 dni; na świniach trenowaliśmy, jak pomagać rannym, jak utrzymać ich przy życiu. Egzamin polegał na tym, że świnia była moim kolegą z sekcji i ten kolega został ranny – czyli świnia została postrzelona, oberwała nożem w płuco. Moim zadaniem było utrzymać świnię przy życiu przez 5 godzin, wraz z wykonaniem transfuzji krwi. Świnia oczywiście była znieczulona, ale musiałem tamować krwotok i robić wszelkie inne czynności, aby ta świnia przeżyła. To były najbardziej realne ćwiczenia.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Mariusz Urbaniak, były żołnierz GROM: Musiałem utrzymać świnię przy życiu - Portal i.pl

Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto