Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

OSP Kokoszyce: Srażacy ochotnicy gotowi do akcji!

Barbara Kubica
OSP Kokoszyce. Poznajcie historię Ochotniczej Straży Pożarnej w Kokoszycach, która do pożarów jeździ od ponad 100 lat

Był rok 1911, gdy do konarowni (obory dla koni nieroboczych) właściciela kokoszyckiego majątku Gustawa von Ruffera, trafiła pierwsza ręczna sikawka o symbolu "R.R." zakupiona wspólnie z gminą Kokoszyce. Zakup nie może dziwić, skoro 95 procent wszystkich zabudowań w gminie stanowiły chałupy kryte strzechą. Buchające płomienie były tutaj na porządku dziennym. Rok później ogień strawił nawet majątek bogatego właściciela, który na wszelki wypadek dla ochrony miejscowej ludności zakupił także pierwszą sikawkę ręczno-konną.

Dziś w okazałej remizie przy ulicy Oraczy zamiast ów sikawki stoi czerwony samochód marki Magirus 170D z napędem na cztery koła. W jego zbiorniku mieści się aż 2500 litrów wody. Tuż obok leżą elegancko wypolerowane hełmy, stroje bojowe, motopompy. I choć strażaków, którzy ponad 100 lat rozpoczynali działalność Ochotniczej Straży Pożarnej w Kokoszycach od tych, którzy dziś walczą z pożarami różni wiele, tak hasło przyświecające im w walce z żywiołami nie zmieniło się od dawna: oni są zawsze gotowi do akcji.

Strażacy OSP Kokoszyce mają wyremontowaną remizę

- Nasza jednostka radzi sobie całkiem nieźle. Nie mamy powodów do narzekania. Zaledwie kilka dni temu odremontowano nam remizę, mamy sprzęt, który zawsze dojedzie na miejsce akcji i ludzi, którzy się angażują. I przede wszystkim do OSP wciąż przystępują młodzi ludzie. Tych, którzy odchodzą ma kto zastąpić - mówi Witold Kowol, prezes OSP Kokoszyce.

Dziś w jednostce służbę pełni 31 strażaków-ochotników. Aż 25 z nich ma uprawnienia do brania udziału w akcjach bojowych. To ludzie, którzy gdy tylko rozbrzmiewa syrena alarmowa meldują się pod miejscową remizą. Mają wykształcenie, znają zasady pierwszej pomocy i biegną, gdy tylko coś się dzieje.

- Naszą dumą jest młodzież skupiona w drużynach chłopców i dziewcząt. To łącznie kolejnych 17 osób. To bardzo zgrana, solidna grupa młodych ludzi, który zdobywają laury i wyróżnienia w przeróżnych imprezach nie tylko na szczeblu powiatu, ale i województwa - mówi nam prezes Kowol.

Jeszcze do niedawna członkinią młodzieżowej grupy była Martyna Papciak. Ma 19 lat. - Już nie należę do drużyny młodzieżowej, ale jestem członkiem zwyczajnym OSP i nie zamierzam tego zmieniać. Do drużyny trafiłam kilka lat temu, razem z koleżankami. Potrzebowali wtedy ludzi do pomocy, udziału w zawodach. Zgłosiłam się i zostałam. Koleżanki już dawno zrezygnowały - mówi nam nastolatka. W październiku rozpocznie studia w Opolu. Mimo to nie zamierza żegnać się z miejscową remizą.

- Zawsze mogą na mnie liczyć. Często bywam w remizie, bo wszyscy członkowie OSP stanowią zgraną paczkę. Tutaj poznałam swojego chłopaka, więc randki w remizie nie przeszkadzają ani mnie, ani jemu - dodaje z uśmiechem. Do miejscowej jednostki OSP jedni trafiają z przypadku, drudzy bo tak każe rodzinna tradycja. Tutaj mundur niejednokrotnie przechodzi z ojca na syna, czy córkę. I każdy, kto choć raz włożył odświętne, strażackie ubranie podkreśla, że ochotnikiem jest się przez całe życie. I patrząc na listę honorowych członków OSP nietrudno w to hasło uwierzyć. Teofil Kocha, Józef Widenka i Stanisław Zganiacz mundur dzierżą już od 60 lat. Były długoletni prezes jednostki w Kokoszycach związany z nią jest od 55 lat, a Antoni Kowol (wuj dzisiejszego komendanta)poszczycić się może 45-letnim doświadczeniem. Wszyscy oni dziś stanowią wzór dla tych młodych ludzi, którzy podczas turniejów i zawodów, po polach biegają z sikawką w ręce.

- I to jest cecha charakterystyczna takich jednostek jak nasza. Tutaj doświadczeni strażacy, którzy niejeden pożar gasili, są szanowani, godnie traktowani i zawsze się o nich pamięta. To wzór dla tej młodzieży, która do nas przychodzi. Strażak o strażaku nie zapomni. Czasem, jeśli jest potrzeba, jeden drugiemu pomoże, tak zwyczajnie, po sąsiedzku i za "dziękuję". A czasem, kiedy tylko jest okazja, zaprasza się wszystkich tych, którzy historię tej jednostki tworzyli na spotkanie, imprezę czy piknik. Nikt tutaj o nich nie zapomina - mówi Wiesława Kiermaszek-Lamla. Jej nazwisko w strukturach OSP Kokoszyce widnieje już od pół wieku. - Trafiłam tutaj jako młoda dziewczyna, niespełna 20-letnia. Mój mąż należał do jednostki i to on mnie wciągnął w tą działalność. Pomagałam jak się dało. Nigdy wprawdzie nie korciło mnie, żeby razem z chłopakami pognać do prawdziwego pożaru, ale nie oznacza to, że bałam się pobrudzić sobie ręce. Na niejedną akcję jechałam - najczęściej wówczas, gdy nawiedzały nas powodzie - wspomina pani Wiesława. Dzisiejsza jednostka z tą, w której ona rozpoczynała pracę, znacznie się różni. - Mamy inny sprzęt - wozy, pompy. Ale to, co się nie zmieniło i chyba nigdy nie zmieni, to zaangażowanie ludzi, którzy tą jednostkę tworzą. Tutaj każdy się wspiera, pomaga sobie, a praca jest doceniana - mówi honorowa strażaczka.

I choć w środowisku strażaków wciąż popularny jest dowcip o tym, jak ochotnicy po przyjeździe na miejsce pożaru nie mieli czym go gasić, bo cała woda uciekła im po drodze z dziurawego zbiornika, to patrząc na członków OSP Kokoszyce, raczej nie ma się wątpliwości, że ta historia ma z nimi niewiele wspólnego. - Ale i u nas zdarzały się podobne sytuacje. W latach 70-tych jeździliśmy do boju starym Lublinem. Raz zepsuł się po drodze. Trzeba go było dopchać na miejsce akcji .

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

9 ulubionych miejsc kleszczy w ciele

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wodzislawslaski.naszemiasto.pl Nasze Miasto