Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wodzisław. Poznaliśmy niezwykły list z Loslau. Napisała go w imieniu więźniarki idącej w Marsz Śmierci dzielna Gertrud! ZDJĘCIA

Ireneusz Stajer
Ireneusz Stajer
Spotkanie uczestników Marszu Pamięci w Pałacu Dietrichsteinów
Spotkanie uczestników Marszu Pamięci w Pałacu Dietrichsteinów Ireneusz Stajer
Dzisiaj (22 stycznia), po południu w wodzisławskim Pałacu Dietrichsteinów zaprezentowano list z Loslau, jaki napisała w imieniu więźniarki idącej w Marszu Śmierci wodzisławianka Gertrud Filut. O niezwykłej korespondencji opowiedział historyk Piotr Hojka. Odczytał również ten niesamowity list. Stało się to podczas podsumowania 12. Marszu Pamięci. Wypowiadali się też jego uczestnicy, a o mało znanych faktach z Marszu Śmierci mówił Jan Delowicz z Muzeum w Żorach.

- Otrzymałem go od pani Barbary Michejdy z Warszawy, dzisiaj ponad 90-letniej kobiety. To ona właśnie była adresatkę tej korespondencji. Jest niezwykła, dlatego, że jest jedynym znanym dokumentem w postaci listu, wysłanym z Wodzisławia i opisującym Marsz Śmierci – zaczął historyk.

Na korespondencji widnieje data - 20 stycznia 1945 roku, a został wysłany z poczty w Wodzisławiu, 23 stycznia. List informuje o ewakuacji więźniów oświęcimskich. Napisała go wodzisławianka Gertrud (Gertruda) Filut, która mieszkała przy ulicy Pszczyńskiej 8, w latach 70. ubiegłego wieku przemianowanej na Jastrzębską. Numeracja domu wskazuje na okolicę dzisiejszego McDonald’sa.

Jedyny taki list

W rozmowie z panią Barbarą, wodzisławski historyk poznał historię tej korespondencji. Otóż, w czasie niemieckiej okupacji ze swoim braciszkiem zamieszkała u ciotki w Ustroniu. Krewna przygarnęła dzieciaki, ponieważ Niemcy aresztowali ich rodziców za działalność niepodległościową. Michejdowie trafili do Auschwitz–Birkenau. Ojciec pani Barbary zginął a obozie, a matka w styczniu 1945 roku wyruszyła w Marszu Śmierci. Szły w nim trzy więźniarki, które trzymały się razem.

- Poznałem ich historię nie tylko z opowieści pani Basi, ale również materiałów nieżyjącego już Tadeusza Kijonki, znanego publicysty i pisarza – wskazał Piotr Hojka.

Jedną z trzech kobiet była urodzona w Czyżowicach Agnieszka Wolska, która miała siostrę w Wodzisławiu, czyli wspomnianą Gertrud Filut. Kiedy Marsz Śmierci dotarł do Wodzisławia, Niemcy o dziwo zgodzili się, by więźniowie przenocowali w zabudowaniach gospodarczych blisko stacji kolejowej - oczywiście pod ścisłym nadzorem. Na dworze panował wtedy ponad 20-stopniowy mróz, więc ludziom groziła śmierć z zimna.

Agnieszka Wolska powiedziała swoim koleżankom w pasiakach, że w pobliżu mieszka jej siostra. Esesman zgodził się, aby kobiety przenocowały u Gertrud Filut. Tam wszystkie trzy najadły się do syta i umyły – to było dla nich coś niesamowitego po piekle Auschwitz-Birkenau i wielu kilometrach morderczego marszu w mrozie.

Honor i uczciwość

Jak zaznaczył Piotr Hojka, nocą kobiety mogły uciec, bo Niemcy poszli spać. Nie skorzystały jednak z okazji. Zapewne ucieczka wiązałaby się z konsekwencjami dla rodziny, która udzieliła im gościny, i dla nich samych. Jedna z kobiet, Stefania Michejda poprosiła natomiast Gertrud Filut o napisanie listu do jej dzieci, mieszkających u ciotki w Ustroniu, że ich mama żyje.

Piotr Hojka przeczytał jego treść: „Wodzisław 20.01.45. Na pewno będziecie kochane dziatki dziwić się co to za nieznajomy list otrzymacie. Otóż chce wam napisać i dać do wiadomości, że wczoraj mówiłam z waszą matką, kochana przechodziła tu ona koło nas o godzinie 7 wieczorem, tu na dworzec do Wodzisławia, a pieszo, już od piątku wieczora z Oświęcimia, a stąd pociągiem ku Breslau więc z nią mówiłam i dałam wszystkich w domu pozdrowić. Tak zakończam tych parę słów, zostańcie z Bogiem i jeżeli otrzymacie ten list to proszę dać do wiadomości. Tak żegnam, nieznajoma Gertrud” (pisownia oryginalna).

Początkowo ciotka i wuj pani Barbary ukryli list przed dziećmi, obawiając się nieprzewidywalnej reakcji. Po kilku dniach powiedzieli dzieciom o korespondencji, która dawała dzieciom nadzieję, że jeszcze zobaczą swoją mamę. Zresztą takie było główne przesłanie listu.

Parę dni temu pani Barbara napisała do Piotra Hojki, ciesząc się, że na dzisiejszym spotkaniu w Pałacu Dietrichsteinów zostanie poruszony ten temat. Autorka podkreśla że tylko odwadze Gertrudy trzeba zawdzięczać to, że przyjęła trzy więźniarki pod swój dach, narażając się na nieprzewidziane skutki. Nazywa Gertrudę „dzielną kobietą z Wodzisławia”. Po raz drugi wykazała się nadzwyczajną odwagą, wysyłając list pocztą.

- Ponad wszystko Gertruda wykazała się honorem i uczciwością, pamiętając o prośbie mojej mamy. Nie każdy dzisiaj, w zwyczajnych warunkach pamiętałby o tym – zwraca uwagę pani Barbara.

Dlaczego nie uciekły?

Stefania Michejda przeżyła wojnę.

- Pytałam mamę, dlaczego Agnieszka Wolska nie ukryła się w domu siostry? Myślę, że był to bardzo mały dom, łatwy do przeszukania. Mama odpowiedziała krótko: „to nie było takie proste…”. Cóż dodać, dla tych trzech nieszczęsnych kobiet umycie się ciepłą wodą z miski, najedzenie się do syta – to było wielkie wydarzenie, nadzwyczajne szczęście godne pamiętania przez lata – wskazała pani Barbara.

Piotr Hojka mówił, że postara się, by list Gertrud trafił do zbiorów muzeum. Musi byś jednak na to zgoda pani Barbary. Historyk pokazał również zdjęcie rodziny Michejdów, wykonane przed wybuchem II wojny światowej oraz fotografię pani Stefanii w oświęcimskim pasiaku.

- Póki co, nikt z rodziny pani Gertrud Filut nie skontaktował się ze mną. Próbowałem kogoś znaleźć, ale bez powodzenia. Rodzina Michejdów jest bardzo znana na ziemi cieszyńskiej i Zaolziu. Wywodzą się z niej patrioci, naukowcy – przypomina Piotr Hojka.

Imienia Jana Stolarza

Wypowiedzieli się uczestnicy Marszu Pamięci imienia Jana Stolarza, który w taki właśnie sposób zapoczątkował obchody. Jak co roku, upamiętniając tragiczną wędrówkę ludzi w pasiakach, grupa przeszła kilkadziesiąt kilometrów z Oświęcimia przez Pszczynę, Pawłowice, Jastrzębie-Zdrój do dworca kolejowego w Wodzisławiu.

- Ważne, że pamięć, którą Janek w nas zaszczepił, będzie trwała – zapewnił Robert Furtak, pierwszy ze współpracowników Jana Stolarza.

Trasa obejmuje wszystkie miejsca pamięci, od bramy obozowej w Oświęcimiu, podobóz w Jawiszowicach i szkoły w Miedźnej (posiłek, nocleg). Tu w tym roku pojawił się poczet sztandarowy młodzieży, który razem z uczestnikami Marszu oddali hołd przy tamtejszym grobie. Tam też pojawił się wyjątkowy gość, który przyniósł ze sobą pamiątkę z Auschwitz-Birkenau – oryginalny chodak.

Najmłodsza ofiara Marszu Śmierci

- Grób w Pszczynie ma dla mnie i wielu uczestników szczególne znaczenie. Znajduje się tam tablica, upamiętniająca najmłodszą ofiarę Marszów Śmierci w całej Europie. 21 stycznia 1945 roku, urodził się chłopczyk Ireneusz, zmarł dziewięć dni później – mówił Robert Furtak.

W Studzionce odbyła się Msza św., a potem uroczystość przy grobie ofiar Marszu Śmierci. Ksiądz proboszcz i lokalna społeczność zapraszają uczestników Marszu w gości do swoich domów. W Pawłowicach kilka lat temu odbyła się uroczystość z udziałem młodzieży z kilkunastu krajów. W tym roku delegacja władz Pawłowic, młodzież, harcerze przeszli z uczestnikami do pomnika w Bziu, a stamtąd delegacje jastrzębskie zabrały grupę do miejscowego kościoła św. Katarzyny, przy którym jest grób ofiar Marszu Śmierci. Z pomnika w Zdroju grupa przeszła do Mszany. W uroczystości przy miejscowym grobie wzięła udział senator Ewa Gawęda. Co ciekawe, udało się tu zaprosić przewodnika z Izraela, który przywozi żydowską młodzież do Polski i pokazuje jej miejsca związane z niemieckimi zbrodniami. Marsz Pamięci zakończył się na dworcu kolejowym w Wodzisławiu.

- Pan Janek zawsze nam mówił, że jeśli choćby jedna osoba zwróciła uwagę na nasze obchody Marszu Śmierci, to już jest dużo. Na trasie jest coraz więcej gości – oznajmia Robert Furtak.

Zbigniew Bubak wyjawił, że Jan Stolarz zachęcił go do udziału w Marszu Pamięci swoją pokorą.

Kiedy milczeć, kiedy wołać

Izabela Gardian podzieliła się swoimi przeżyciami związanymi z Marszem Pamięci.

- Na trasie staram się milczeć. Cisza może być bardzo wymowna. Przez ciszę, milczenie oddaję hołd tak bestialsko potraktowanym, mordowanym, zranionym ludziom, których zredukowano do zwierząt, insektów… - stwierdziła.

- Swoim milczeniem oddaję też hołd tym, którzy pomagali oświęcimskim więźniom. Wśród Polaków było wiele osób chcących pomóc i narażających nawet swe życie. Milczenie nie zawsze jest dobre. Czasem trzeba mówić głośno i należy pamiętać, że ten Marsz odbywał się w cieniu wojny. Za naszą wschodnią granicą też toczy się wojna. Nie należy tu milczeć, pewne fakty należy tu wypowiedzieć – dodała.

Następnie odczytała kilka wierszy swojego autorstwa poświęconych ofiarom Marszu Śmierci. Usłyszeliśmy też zestaw trzech wierszy autorstwa młodej poetki z Radlina, Marty Olszewskiej.

Dwie kule dla feldmarszałka

O znanych i nieznanych faktów związanych z marszem śmierci mówił Jan Delowicz z Muzeum Miejskiego w Żorach, autor książki „Śladem krwi”. Przypomniał m.in. postać austriackiego feldmarszałka Johanna Georga Friedlänadera, pochodzenia żydowskiego, którego esesman zabił w Marszu Śmierci. Urodził się w Bernie (Szwajcaria), został ochrzczony w Kościele rzymskokatolickim. W 1909 roku ukończył Akademię Wojskową w Wiedniu. Podczas I wojny światowej walczył w Serbii i Włoszech, a 1920 roku otrzymał austriackie obywatelstwo. Przed wojną pracował w tamtejszym ministerstwie sprawiedliwości, od 1931 roku był w stanie spoczynku. W 1943 roku Niemcy deportowali feldmarszałka hitlerowców do Terezina, a w 1944 roku do Auschwitz-Birkenau. Zginął podczas Marszu Śmierci prawdopodobnie w okolicach Mszany.

Jan Delowicz mówił, że 62-letni Johann Georg Friedlänader nie był w stanie iść dalej. Uklęknął na poboczu, czekając na śmiertelny strzał. Esesman roześmiał się i oddał do więźnia aż dwa strzały, wyróżniając go tym, że był feldmarszałkiem. Pozostałych więźniów zabijano jedną kulą. Do dziś nie wiadomo, gdzie pochowano Johanna Georga Friedlänadera.

Prelegent opowiedział również historię nieco krzepiącą serca. Otóż jeden z rumuńskich esesmanów, nadzorujących kilkanaście kobiet stwierdził w Wilchwach, że dalej już nie pójdą. Nie wiadomo, czy wzbudziły się w nim ludzkie uczucia. Wiedział natomiast, że front jest blisko, a chciał przeżyć i wrócić do domu. Ukrył się z kobietami w pobliskim gospodarstwie.

W sali muzeum można było również zobaczyć autentyczny pasiak więźnia Auschwitz-Birkenau z Wodzisławia, Wilhelma Prokopa. Przyniósł go ze sobą na spotkanie jego syn - Andrzej. Wilhelm przeżył obozową gehennę, zmarł po wojnie.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wodzislawslaski.naszemiasto.pl Nasze Miasto